niedziela, 20 listopada 2016

Bądź kreatywny- wymyśl tytuł tego posta

    Dziewięć.Tyle razy muszę zamrugać by rozpocząć mój dzień. Obracam się na prawą stronę i widzę kartkę, którą zostawił mi chłopak,  życząc mi miłego dnia. Powoli siadam i próbuję wstać prawidłową nogą. Udaję się do łazienki, przy okazji licząc kafelki na podłodze, jest ich dokładnie 23. Obsesyjnie myje dłonie. Kiedy widzę, że są już czerwone idę  do kuchni, tam czeka na mnie już przygotowane śniadanie, jest to owsianka, której nie zdołam przełknąć bo jej konsystencja wprawia mnie w obrzydzenie. To może spróbuję czegoś innego? Może kawa z kromką chleba posmarowana masłem? Czy sobie z tym poradzę? Przecież zostałam sama. Franek jest w pracy więc nie opanuje moich obsesyjnych zachowań podczas parzenia kawy czy nawet posmarowania równomiernie kanapki będę to robiła do upadłego póki nie wyjdzie idealnie. Ile zarazków znajduje się na moich rękach po otwarciu tych wszystkich pojemników? Znowu te ręce, jak długo będę je szorować by usatysfakcjonował mnie ich purpurowy kolor. Słyszę dźwięk, mam nadzieję, że to nie ten który informuje moje ciało o nadciągającym godzinnym leżeniem w łóżku pod kołdrą póki nie uspokoją się  moje komórki nerwowe. Uff, na szczęście to mój telefon.
- Dzień dobry kochanie, wstałaś już?- na szczęście to tylko Franciszek
-Hej, tak właśnie zmagam się ze śniadaniem.
- Czyżby moja owsianka Ci nie smakowała?
-Wiesz bardzo dobrze jak jest, mimo że wczoraj pół wieczora jęczałam, żebyś mi ją zrobił nie byłam w stanie jej zjeść.
-Czyli udało się dzisiaj bez problemu wstać z łóżka?
-Tak, na razie jest wszystko dobrze, jeżeli będzie się coś działo od razu będę dzwonić. O której kończysz?
-Powinienem być za jakieś 3-4 godziny, mamy do skończenia jeszcze jeden projekt.
-Dobrze, to wracaj do pracy porozmawiamy później.
    5 lat wcześniej zdiagnozowano u mnie depresję, nerwice natręctw i ataki paniki. Wszystko zaczynało się bardzo powoli, niczym dziecko w łonie matki powoli rosło, aż było w końcu zdolne do wyjścia na zewnątrz. Pierwszy atak paniki pojawił się gdy jechałam z chłopakiem autem, nagle zaczęło robić mi się duszno, nie byłam w stanie nic powiedzieć, nogi i ręce zaczęły mi drżeć. Trwało to około 15 minut.
    Każdy mój dzień jest walką o normalne funkcjonowanie, ilość lekarstw które przyjmuje jest ogromna. Są dni kiedy myślę, że pomagają mi chociaż trochę, a są i takie, w których nie jestem w stanie wstać z łóżka.W takie dni Franek cały czas czuwa koło mnie i stara się dodać mi trochę otuchy. 
     Dzisiaj jest idealna pogoda na spacer, rzadko wychodzę sama z domu.Zazwyczaj stara mi się towarzyszyć Franciszek lub moja siostra, ale oboje musieli być dzisiaj w pracy. Mam nadzieję, że moja ceremonia z wychodzeniem zbytnio się nie wydłuży. Sprawdzę najpierw czy wszystkie urządzenia są odłączone, wtedy będę mogła wyjść. Dobrze, teraz powoli opuszczę klamkę i zakluczę drzwi, sprawdzę czy je dokładnie zamknęłam, i to nie raz ale z trzy razy. Mieszkam na 3 piętrze więc teraz trochę liczenia schodząc po schodach. Raz, dwa, trzy, cztery, raz, dwa, trzy, cztery.. Udało się,mogę wziąć teraz wielki wdech. Jest już październik.Nie lubię jesieni, wprawia mnie ona w jeszcze gorszy nastrój niż normalnie. Te okropne liście będące dosłownie wszędzie, skrzeczące czarne wrony siedzące na gorejących drzewach, częsta zmiana pogody, ludzie śpieszący się do domów przed deszczem i wichurą. Im bardziej się tym przejmuję tym bliżej do ataku.
    Chciałabym chociaż raz wyjść z domu nie przejmując się niczym, nie mieć tych natrętnych myśli w mojej głowie, czy zamknęłam drzwi, czy zgasiłam światło. A może tak wpadnę teraz pod samochód? Unikam tłumów ludzi, bo boję się ataku, który może nastąpić w nieoczekiwanym momencie, a nikt nie będzie mi w stanie pomóc. Mam swoje grono w którym lubię przebywać, działają oni na mnie jak lekarstwo. Nie wiem co bym bez nich zrobiła, Franek daje mi największe wsparcie, towarzyszy mi w najgorszych momentach mojej choroby, tak samo moja siostra i rodzice.
    Spojrzałam przelotnie na zegarek, który miałam na ręce i okazało się, że spędziłam godzinę na ławce w parku, rozmyślając. Chyba czas wracać do domu. Pewnie w domu czeka już Franiu i się denerwuje, bo zapomniałam telefonu. Spokojnie, oddychaj, masz tylko 5 minut do mieszkania, nic nie stanie ci na drodze. Patrz na drzewa i odliczaj, raz, dwa trzy, raz dwa, trzy. Droga do domu pokonana, przede mną jeszcze schody. Kto grzebie w mojej skrzynce na listy? Ahh to Franek, dopiero wrócił. 
-Jejku, Ada gdzieś ty była w to zimno? Dzwoniłem ale nie odbierałaś, zacząłem się martwić.
-Musiałam się przewietrzyć, więc poszłam do parku, a wychodząc zapomniałam zabrać telefonu.-mam nadzieję, że nie zamartwiał się jakoś bardzo.
-Ile razy mam ci powtarzać, żebyś zawsze brała ze sobą telefon jak wychodzisz?
-Wiem, wiem. Chodźmy na górę bo mi zimno.
    W moim mieszkaniu z  drugą połówką czas płynie inaczej, nie jestem z tym wszystkim sama. Napięcie narasta kiedy Franek zasypia pierwszy.Wtedy wszystko się kumuluje, każda myśl i uczucie. Dzisiaj będzie trudno mi zasnąć. Dam radę, nie mogę się w pełni poddać swoim chorobą, bo wyciągną ze mnie wszystko, nawet co być może pozostało jeszcze nienaruszone. Dam radę...


   Witam, dzisiaj co innego, miałam wenę więc napisałam. Tym razem brak przemyśleń czy jakichkolwiek zawahań tak o luźny tekst, opowiadanie czy jak tam chcecie. Napiszcie tylko co o tym sądzicie!

Maria Pachom © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka